Guten abend.
Jak już nadmieniłem na mym fejsikowym fąpażu, będą dwa wpisy z cyklu "Śmignąwszy" pod rząd. Powód jest jeden, do tego bardzo prosty: pośmigałem sobie i mam o czym pisać w danym temacie.
Jedźmy zatem z tym koksem.
Stosunkowo niedawno Wybranka poinformowała mnie, że za jazdę próbną ix35 w którymkolwiek salonie Hyundaia można dostać jakieś tam punkty Premium czy inne. W zasadzie nie tyle poinformowała, co zasugerowała dość jasno, że mam się umówić, gdyż punkciki, po czym, gdy nadszedł dzień i godzina, wręczyła mi swą drogocenną kartę i pokazała mi drzwi. Dlatego chcąc połączyć przyjemne z pożytecznym pochwyciłem zameldowanego w półsztywnym futerale
Jazza i ruszyłem.
Tutaj powinien nastąpić opis kolejnej, drugiej już z rzędu salonowej nówki, którą sobie śmignąłem. Niestety, nie będzie go. Dlaczego? Bo nic nie pamiętam. Absolutna, totalna nijakość tego doświadczenia przesłoniła jakiekolwiek możliwości opisania go i zdusiła w zarodku wszelkie pomysły na osobny wpis. Jak jeździł ix35 z benzynowym 1.6 GDI? Nijak. Jak się go prowadziło? Nijak. Jaki był komfort? Nijaki. Jakie osiągi? Nijakie. Wrażenia z prowadzenia tego auta można porównać z bogactwem walorów smakowych kleiku ryżowego. Jedyne, co mogę powiedzieć o tym kosztującym od 71 600 zł w górę samochodzie to to, że jest w miarę niebrzydki, benzynowe 1.6 ma bezpośredni wtrysk więc zapomnij o podtlenku LPG, zaś w wersjach z silnikami o pojemności poniżej 2 litrów (zarówno benzyna jak i diesel) niedostępny jest w nim napęd na 4 koła. Doprawdy. Przednionapędowy SUV - ma to równie wiele sensu co hatchback bez możliwości złożenia tylnych siedzeń. Właśnie, jeszcze kwestia bagażnika - bas w usztywnianym, kształtowym pokrowcu wchodzi na wcisk. Jako, że tę samą cechę ma też auto, które można kupić za nieco ponad 10 tysięcy, lepiej przejdźmy od razu do niego.
|
Multiinterfejsowy SUV z napędem na jedną oś |
Jakiś czas temu zamieściłem na tymże blogu
pewien toptenik obejmujący niedrogie jeździdła zdatne dla basisty pełniącego jednocześnie zaszczytne obowiązki ojca rodziny. Na miejsce 10 załapał się niezwykle popularny u nas model - Opel Astra II w wersji kombi. A tak się złożyło, że od niedawna pod salą prób stoi sobie właśnie Asteroida drugiej generacji, z tym że nie kombiak a hatchback. W ślicznym granatowym kolorze. Ma na lewej tylnej szybie kartkę z deklaracją woli zbycia. I tąże właśnie Astrą miałem ostatnio możliwość wykonać kilka rundek po okolicy, z której to możliwości skwapliwie skorzystałem.
Astra, jaka jest, każdy widzi - niedrogi, dość prosty w konstrukcji kompakt który w Polsce jest chyba częściej spotykany niż Golf IV, z którym konkurował. W każdym razie na pewno był bardziej popularny jako nówka salonówka. Niewątpliwą zasługę miała tu cena oraz fakt, że przez pewien czas Astrę tłuczono w Polsce. Zresztą tłucze się ją nadal - przy czym jest to już kolejna, trzecia generacja zwana Classic oraz najnowsza, czwarta odsłona, charakteryzująca się masą własną sprawiającą, że automobil ów ma własne pole grawitacji.
Egzemplarz, którym miałem możliwość się karnąć był - jak już wspomniałem - w najpopularniejszej wersji nadwoziowej, którym był 5-drzwiowy hatchback. Wersja wyposażeniowa to już jednak inna bajka - inkryminowana Asteroida występowała w topowej wersji Njoy, charakteryzującej się pełnym tłuszczem. No, pełnym na 2002 rok, w którym dany egzemplarz został wypluty przez fabrykę. Tak czy owak - jest klima (manualna ale jest), jest kiera w świni, są szyby i lusterka w prądzie, czyli jakiś tam tłuszcz jest. Zawartość cholesterolu obniża brak stylowych alusków, ale nie można przecież mieć wszystkiego. Nie za tę cenę.
Na szczęście można za nią mieć całkiem przyzwoity choć może mało porywający samochód.
|
Ależ mam zgrabne nogi |
Po zalogowaniu się za kierownicą oczom ukazuje się prosta, logicznie uporządkowana deska rozdzielcza z czytelnymi wskaźnikami. Dla tych, którzy nie jeździli wcześniej Oplami pewne rzeczy wymagają przyzwyczajenia - m. in. włącznik świateł nie jest w dźwigience tylko w pokrętle po lewej stronie kierownicy, zaś wsteczny wrzuca się jak w starszych Renówkach (tylko takimi jeździłem, w nowych może być podobnie, nie wiem), czyli pierścień pod gałką w górę, następnie dźwignia w lewo i do przodu - ale przyzwyczajenie się zajmuje jakieś 15 sekund. Mi nawet krócej, bo miałem okazję jeździć Corsą z podobnych lat. Tak czy inaczej - wszystko jest na swoim miejscu, proste, raczej niewyszukane, ale sprawiające przyzwoite wrażenie, mimo wytartej skóry na kierownicy. Miejsca jest dość, fotel jest całkiem wygodny, jedynym mankamentem miejsca woźnicy jest niezbyt wygodne umieszczenie pedałów - dość blisko siebie i wszystkie przesunięte odrobinę w prawo w stosunku do tego, do czego byłem przyzwyczajony. Ale nic to - do jednej niedogodności (zresztą niewielkiej) też idzie się przyzwyczaić. Czas sprawdzić jak to auto śmiga.
Otóż... zupełnie nieźle.
Dynamika może nie porywa, ale jest całkowicie wystarczająca do sprawnego poruszania się. Egzemplarz, którym śmignąłem, jest wyposażony w najpopularniejszy benzynowy silnik 1.6 - z braku innych oznaczeń na tylnej klapie wnioskuję, że jest to nieśmiertelna ośmiozaworowa jednostka idealna do zamontowania gazu i bujania się po taniości. Ta konkretna Asteroida gazowana nie była, ale nie widzę przeszkód, by sprezentować jej przyzwoitej jakości instalację. Oplowskie 1.6 8v prócz bezproblemowego łykania LPG charakteryzuje bajeczna wręcz oferta niedrogich zamienników i możliwość naprawy gdziekolwiek przez kogokolwiek. Nie, żebym polecał - zawsze najlepiej jechać do zaufanego warsztatu gdzie rezyduje ogarnięty mechanik - ale w razie konieczności da się. Inna rzecz, że przy rozsądnej eksploatacji (wszystkie rzeczy typu olej, rozrząd itd. robimy terminowo) taka konieczność nie powinna nastąpić długo.
Jak wiadomo jednak, samochód nie składa się tylko z silnika - warto np. przykręcić do czegoś koła, i to najlepiej nie na sztywno. Tutaj z pomocą zazwyczaj przychodzi zawieszenie. W Astrze II jest ono proste, klasyczne, wręcz banalne: z przodu kolumny MacPhersona, z tyłu - nieśmiertelna belka skrętna i sprężyny, dziękuję, dobranoc. I dobrze. Belka, póki coś nie właduje się nam w tylne koło, jest praktycznie wieczna. Bo i co może się z nią niby stać? Tak czy inaczej - mimo prostoty zawiasu Asteroida jeździ nawet przyjemnie. Zawieszenie jest dość sprężyste - wystarczająco komfortowe, by jazda po naszych "drogach" nie była torturą, a jednocześnie nieprzesadnie miękkie, dzięki czemu zakręty można pokonywać sprawnie a na długich nierównościach nie grozi choroba morska. Nie jest to może mistrz zwinności, ale pozwolę sobie przypomnieć o prostocie konstrukcji i kosztach eksploatacji. Jakieś pytania?
I jeszcze jedna rzecz, jakże ważna dla muzykanta, czyli osoby wożącej klamoty: bagażnik. Otóż jest całkiem pojemny jak na ten rozmiar auta. Można go oczywiście również powiększyć - oparcie kanapy składa się w proporcjach 1/3 - 2/3. Powstaje wtedy dość wyraźny próg - nie jest on na szczęście duży, jednak do równości powierzchni (jak w Madzi) trochę brakuje. Nie zmienia to faktu, że Astrę można nazwać praktycznym samochodem. Jasne - dla basisty (i nie tylko) najlepsze będzie kombi, ale i do hatchbacka wciśnie się bas. Zupełnie jak w Hyundaiu ix35. Tyle, że Astrę można mieć kilkakrotnie taniej.
Podsumowanie, czyli zady i walety...
Jak już napisałem - Astra, jaka jest, każdy widzi: prosta, praktyczna, niezbyt chwytająca za serce i genitalia, za to przyzwoicie wykonana, nieskomplikowana w konstrukcji i tania w eksploatacji. Do tego wystarczająco praktyczna do większości codziennych zastosowań. Po prostu - normalny samochód za normalne pieniądze.
Plusy:
* niezła praktyczność
* silnik 1.6 8v - świetnie dogaduje się z gazem, bogata oferta zamienników
* proste i solidne zawieszenie
* niskie koszty eksploatacji
Minusy:
* pospolitość (wada subiektywna)
* niezbyt wygodne rozmieszczenie pedałów
* próg po złożeniu oparcia
* bardzo takie sobie diesle (poza jednym - 1.7 konstrukcji Isuzu)
Co nią wozić:
Astrą II w hatchbacku można przewieźć sporo - może nie jest pojemna jak kombi, ale bagażnik ma całkiem pakowny. Wejdzie tam bas w półsztywnym futerale, w miękkich pokrowcach wlezą nawet dwa. Zmieści się główka, a jeżeli basy wrzucimy na tylne siedzenie powinna wejść niewielka paczka 2x10... Ja bym nią woził np. Laklanda serii Skyline. Albo Sandberga Electra. Ale Ty możesz wozić nią co chcesz - najpierw jednak trzeba ją kupić. A tak się składa, że jest do łyknięcia.
Polecam. Fajny egzemplarz.