Lato w pełni. Sezon trwa sobie w najlepsze, co - rzecz jasna - oznacza również kolejne graciarskie rajdy. Tym razem grane były rejony na północ od Warszawy, konkretnie zaś rozciągające się od Zalewu Zegrzyńskiego aż po Pułtusk urokliwe okolice położone nad Narwią. I od tejże rzeki wzięła nazwę impreza: Klasyki nad Narwią. Inna rzecz, że niekoniecznie było trzeba przyjeżdżać klasykiem - jak sugeruje nazwa ekipy, która zorganizowała rajd, czyli Klasyki i Plastiki, do udziału dopuszczone były również nieco współcześniejsze pojazdy. A także, prawdaż, gruzy.
Tradycyjnie już przybyliśmy na start dość późno. Większość ekip była już na miejscu a jako, że nie było klasycznej odprawy, niektóre ekipy pobrawszy materiały zdążyły już wybyć w trasę.
Skoro wspomniałem o materiałach rajdowych, warto poruszyć kwestię itinereru. Otóż... praktycznie go nie było. Większość wskazówek była opisowa, zaś klasyczne "jesteś kropką, masz być strzałką" pojawiało się tylko w kilku miejscach.
Tymczasem kolejne załogi wyruszały w drogę.
Przyszła zatem pora i na nas.
Trasa okazała się równie łatwa, co malownicza. Itinerer (jeśli można określić jego mianem zbiór całkiem prezycyjnych wsakzówek) wiódł przez urokliwe zakamarki północnego Mazowsza. Oczywiście nie zabrakło również pytań z gatunku "CTG/podaj numery".
Pojawiły się również zadania nieco bardziej matematyczne.
Do tej pory nie wiem - liczyli tę czwórę na początku czy nie |
Gnicie łódki gdzieś w lesie to już wyższy poziom |
Niestety niewiele mogliśmy zrobić - akurat nie mieliśmy ze sobą sprawnego sprzęgła |
Czasami na drodze można było spotkać pojazd wolnobieżny |
W którymś momencie Obywatelka Pilotka, zaglądając do wskazówek, stwierdziła, że to mi się nie spodoba. I rzeczywiście - kolejnym zadaniem po przejechaniu większości trasy była próba SZ.
Na szczęście mały slalom, który należało wykonać, nie był zbyt trudny - szczególnie dla przecudownie zwrotnego Skanssena.
W końcu, po ok. 3 godzinach, dotarliśmy na metę połączoną ze zlotem klasyków zlokalizowanym na rekordowo ponoć długim rynku w Pułtusku.
Niestety, w momencie, w którym dotarliśmy na finisz, praktycznie nie było już miejsc. Było to tym bardziej kłopotliwe, że po nas przybyło na metę jeszcze kilka kolejnych załóg.
Jako, że ogłoszenie zwycięzców miało zostać ogłoszone dopiero po 16, postanowiliśmy z Obywateką Pilotką wybrać się na mały spacer. Najpierw jednak chciałem rzucić okiem na wehikuły biorące udział w zlocie. A były one... no, dość srogie.
DLACZEGO |
Tymczasem niektórzy już odjeżdżali, inni docierali lub jeździli w kółko wokół rynku.
Oskarżenie o jazdę Poldem |
Ejtisowy Lincoln w dyzlu to tak absurdalny pomysł, że mój chcijtomierz zaczął się przegrzewać |
Domagam się powrotu marki Autobianchi |
Współorganizatorzy dojechali w komforcie |
W końcu przyszła pora na ogłoszenie zwycięzców.
I, jak się okazało... udało się nam zdobyć trzecie miejsce.
Załoga, która zdobyła pierwsze, nie była chyba zaskoczeniem ani dla nas, ani dla organizatorów.
Dobra, ale gdzie flacha? |
Po rozdaniu nagród przyszła pora na paradę klasyków ulicami Pułtuska. My jednak, jako, że nie przybyliśmy klasykiem, tylko gruzem, odpuściliśmy sobie udział, uznając, że znacznie godniejszymi uczestnikami będą choćby Trabanty w interesujących opcjach kolorystycznych.
A sam rajd? Muszę przyznać, że byłem nieco zaskoczony. Ekipa Klasyków i Plastików znana jest z kładzenia nacisku na nawigacyjną stronę swych rajdów, a tymczasem Klasyki nad Narwią okazały się imprezą typowo turystyczną. Jedynym nawigacyjnym elementem była krótka, prosta choinka na początku trasy, zaś najtrudniejsze zadanie - tu już dość typowo dla KiP-ów - polegało na wyławianiu zdjęć z trasy. Lecz choć trzecia edycja Klasyków nad Narwią nie wyprostowała nam zwojów ani nie wycisnęła z nas siódmych potów, miejsce na podium zawsze bardzo cieszy - tym bardziej, że mieliśmy naprawdę godną konkurencję. Nie mówiąc już o tym, że prawdopodobnie był to nasz ostatni rajd pojechany Skanssenem. I on też zdecydowanie zasłużył na puchar.