Jak niektórzy być może wiedzą, jako szanujący się neofita jestem fanem marki Volvo. Wszystko, co wymyślili szwedzcy inżynierowie w drugiej połowie XX wieku (no, prawie wszystko) uważam za wspaniałe, godne podziwu, uwielbienia i czci wszelakiej. Dlatego też oczywistym jest, że w ramach uczenia Młodzieża o Prawdziwej Motoryzacji nie może zabraknąć nordyckich pomników mechanicznej solidności. I chociaż w momencie, gdy w kolekcji "Klasyki PRL" DeAgostini pojawiło się Volvo Amazon, nie byłem jeszcze właścicielem Skanssena, już wtedy wiedziałem, że trzeba.
Do Amazona od lat mam stosunek szczególny. Taki wehikuł miała moja pierwsza postać w Wilkołaku. Takim pojazdem porusza się również dr Reid z Criminal Minds. Do tego, powiedzmy sobie szczerze, jest on po prostu piękny. Wyróżnie się nie tylko spośród innych modeli Volvo, ale też jako przedstawiciel całokształtu motoryzacji. Szczególnie urodziwa jest 2-drzwiowa wersja (a 123 GT to już szał na kortach), ale i 4-drzwiowemu sedanowi trudno coś zarzucić. A taka właśnie wersja wyszła jako kolejna część kolekcji znanego wydawnictwa.
Tekst tradycyjnie dołączonej do modeliku kilkustronicowej broszury wychwalał nie tylko wyjątkowo udaną stylistykę Volvo, ale także jego niezwykłą trwałość i solidne wykonanie. I to właśnie są dwie dziedziny, w których wykonany (rzecz jasna) w Chinach samochodzik okazuje się najzwyczajniejszą w świecie kichą.
Sam wygląd jeszcze nie budzi większych zastrzeżeń. Sylwetka Amazona została oddana wiernie, proporcje są zachowane, także takie detale, jak klamki, wycieraczki, zderzaki czy wzornictwo kół zdają się zgadzać. Jednak coś drażni oko, coś razi. Po chwili już widać w czym jest problem: karoseria autka nie posiada środkowych słupków. Zamiast tego, zostały one wytłoczone w plastikowych szybkach i pociągnięte imitującą chrom srebrną farbką. Gdyby jeszcze spasowanie tego elementu było dobre, można by było przymknąć na to oko. Problem jednak polega na tym, że szybki są przykrótkie i wyraźnie wystają na boki.
Nie jest to jedyna wpadka DeAgostini w kwestii wykonania miniatury klasycznego Volvo. Jak się szybko okazało, tylna szybka (jeszcze gorzej spasowana niż boczne) była bardzo słabo przytwierdzona i najzwyczajniej w świecie wypadła. Jako, że nie dało się zamocować jej bez rozbierania autka, w ruch poszedł śrubokręt, dzięki czemu mogłem przyjrzeć się plastikowemu odlewowi wnętrza.
I nie jest on wcale zły.
Jasne, tworzywo użyte do tego celu jest badziewne, ale biorac pod uwagę, że producent nie przewidział badań organoleptycznych wnętrza, które ma być widoczne jedynie zza plastikowych szybek, całość jest zupełnie przyzwoita. Ładnie oddane wykończenie deski rozdzielczej, zgodny z oryginałem kształt kierownicy (łącznie z często podówczas stosowanym pierścieniem klaksonu, w oryginale oczywiście metalowym), dźwignia zmiany biegów umieszczona i pochylona jak w prawdziwym Amazonie - wszystko to robi dobre wrażenie. Producent postarał się nawet o to, by na desce rozdzielczej widać było radio i przełączniki!
Niestety, reszta autka nie sprawia tak dobrego wrażenia. A szkoda - Volvo Amazon to wspaniały samochód, który zasłużył na zostanie legendą, i to nie tylko ze względu na samą jego niezwykłą solidność. Producent decydujący się sprzedawać modelik takiego samochodu powinien zadbać chociaż o iluzjoryczne wrażenie jakości. Tutaj tego zabrakło.
Co w sumie jest ciekawe, gdyż DeAgostini ma w swojej kolekcji kilka naprawdę dobrze wykonanych autek o świetnie odwzorowanych detalach. I na pewno pokażą się one tutaj.
Kiedyś.
Tylko czy ktoś mi podpowie, czemu niesostępny w Polsce lat 60. szwedzki samochód znalazł się wśród Klasyków PRL-u?
Jak już rzekłem, Bielany zalały mi oczy takim potokiem rdzawożelaznego tłuszczu, że nie było innego wyjścia, jak tylko podzielić je na poszczególne osiedla. A jako, że ostatnio zwiedzaliśmy Chomiczówkę, przyszła pora na chyba ulubione osiedle warszawskich łowców złomu, czyli przytulony do niej od wschodu Wawrzyszew.
Z Wawrzyszewem jest pewien problem: jest to stosunkowo nieduże osiedle ze sporą ilością ogrodzonych siatką parkingów, praktycznie pozbawione schowanych, trudnych do odnalezienia zakamarków. Oznacza to, że został już zwiedzony wzdłuż i wszerz, a zalegające na nim wrosty - obfotografowane, skatalogowane i opublikowane. Przynajmniej kilka z nich było też u mnie, choćby wciąż malowniczo wrastające Uno Raz czy niestety nieobecny już niebieski Zaporożec. Mimo to wystarczył jeden spacer z Młodzieżem i jeden krótki objazd, by udało się wyłowić ćwierć setki (to brzmi grubiej niż 25) dobrych gratów. Niektóre na pewno już znacie, ale jeszcze nie gościły u mnie, więc czemu nie.
Zapraszam zatem na nieco chaotyczny spacer od granicy z Chomiczówką aż do samej stacji metra Wawrzyszew. Będzie srogość, bogatość i kilka Hond.
Nie wiem, jaki kaliber. 2.8? 3.1? A może ledwie 2.2?
Witamy znajomego
Ten też chyba nie jest mi obcy
Pojawił się już kiedyś u mnie. Wrastał kilkaset metrów dalej. Widać pomalowanie błotników i drzwi na czerwono pomogło.
Temu chyba już niewiele pomoże
Civic IV na czarnych w stanie gabinetowym. Poproszę, nawet wybaczę kolor.
Kolorystyka wskazuje na pokrewieństwo z Fiaciorem powyżej
Na jednym parkingu RRRAZ
Na jednym parkingu DWWWA
Na jednym parkingu TRZRZRZY (chyba jeszcze tylko u mnie go nie było)
Na jednym parkingu CZszszszTERY
Zaporożca już nie ma, E28 wrasta dalej
KLASYK DLA KONESERA JEDYNY TAKI DO POPRAWEK BLACHARSKO-LAKIERNICZYCH
Youngtimer
Junktimer
Dwudrzwiowy sedan dobrze!
Czterodrzwiowy sedan trochę gorzej
Człowiek, który nabył ją od Baranów, chciał ją opchnąć dalej. Ewidentnie nie wyszło.
Na Hydrach!
Z PRV pod maską. Dlatego stoi.
WTEM!
Pojemne, ustawne, w sam raz na składzik
Ul
Wrasta Sobie Dostojnie
Na do widzenia - PIĘKNO.
W następnym odcinku kontynuujemy zwiedzanie osiedli na W.
Jesień to dla mnie czas, w którym zaczynam odliczać dni pozostające do końca marca następnego roku. Tak, przyznaję - jestem zmarzluchem, choć sam wolę określenie "ciepłolubny". Poza ową ciepłolubnością jestem również światłolubny (i to na tyle, że czasem zastanawiam się, czy aby nie mam domieszki chlorofilu we krwi), zaś systematycznie z dnia na dzień malejąca liczba godzin podczas których mogę wystawiać swój ciałokształt na głaskanie naturalnym ultrafioletem sprawia, że pozostanie pod wygrzaną kołdrą wydaje się jedynym akceptowalnym rozwiązaniem. Bo i po cholerę wystawiać łeb swój kudłaty na działanie rzeczywistości, gdy ta bombarduje zachmurzeniem i opadami?
Jest jednakowoż jeden event, który sprawia, że nie włączam po raz ósmy drzemki, przewracając się następnie na drugi bok, tylko karnie wstaję kilka sekund po tym, jak budzik brutalnie wyrwie mnie z najbardziej naturalnego z leniwczych stanów, czyli snu. Eventem onym jest corocznie organizowany przez Stado Baranów rajd, który usprawiedliwia istnienie października. Festiwal Nitów i Korozji.
W tym roku Nity odbywały się już po raz dziewiąty. I po raz drugi wziąłem w nich czynny udział. Po raz pierwszy jako kierowca.
Tę oto piękną Pandę miałem okazję pilotować rok temu, po czym, dzięki ogromnej uprzejmości właściciela, testowałem ją przez kilka dni, dzięki czemu w pełni doceniłem jej bezpretensjonalny urok i rewelacyjną skuteczność w roli miejskiego toczydła. Tym razem uprzejmość właściciela znów dała o sobie znać - niestety, towarzyszyły jej okoliczności, przez które sam nie mógł wziąć udziału. Namówiłem zatem do udziału mą Osobistą Panią Pilot, której umiejętnościom ogarniania itinereru ufam nie od dziś, i - po odstawieniu Młodzieża do jego babci - zaudaliśmy się wspólnie na miejsce startu, by godnie reprezentować Obywatela, którego wehikułu dane nam było dosiąść.
Nie kryję, że - choć uważam Pandę za fantastyczne jeździdło - miałem dość mieszane uczucia. Skanssen wszak pochodzi z tego samego rocznika (1992) a jeszcze nie przeszedł chrztu bojowego w warunkach miejskorajdowych. Do tego jednym ze sponsorów rajdu było Volvo Car Poland. Pomny jednak słów Bubu, że 940 to nieco zbyt pospolity model (wypraszam sobie, nawiasem mówiąc) i trafilibyśmy z automatu na listę rezerwową, postanowiłem skorzystać z propozycji śmignięcia Fiacikiem. Wszak nie wiadomo, czy z listy rezerwowej da się przeskoczyć na główną.
Jak pokazał przykład Lorda Essexa i jego o 3 lata młodszego egzemplarza - dało się bez problemu.
Później jednak okazało się, że małe, w szególności wąskie autko (ewentualnie hydrocytryna lub niewielka terenówka) było najlepszym możliwym wyborem na tę trasę. Ale o tem potem.
Pogoda tego dnia zdecydowanie sprzyjała korozji, a także depresji, przeziębieniu i nieszczęśliwym wypadkom. Nie przeszkodziło to jednak uczestnikom stawić się tłumnie. I to bardzo tłustymi sprzętami.
Saab. Kombi. Dwusuw. Wajcha przy kierownicy. I jaki piękny do tego.
Organizatorska Ronda służyła jako podpórka pod nagrody
Pełna Hameryka
W zeszłym roku znaczył teren mety utlenionymi kawałkami prawego progu i podłogi
Jedyna wersja Dużego, która mi się podoba
Łady ogólnie mi się podobają, ale ta najbardziej
Wysokiodrzutowiec
Z tej samej epoki
Gdy Sting zaczął robić karierę w Policji, sprzedał Dyane i kupił takiego.
Skoda, Ewentualnie Fiacik
Wartburg Samochód Archaiczny
To jest Opel, którym mógłbym. I to codziennie.
Człowiek Krzesło
Laureat konkursu elegancji na wilanowskim rajdzie Złomnika. Tu nie miał szans. Zbyt błyszczący.
Tej Maździe też daleko do ideału Nitów i Korozji
Tutaj - close but no cigar
Wciąż nie to, choć samo żelazo wspaniałe
Nie wiem, czy istniał samochód o bardziej ejtisowej stylówie, niż XT.
Nawet kanciastej Preludzie daleko do niego
Garbus zaś ma stylówę ponadczasową. Ponadczasowo archaiczną.
Kurdeż, na ładnym Garbie nawet srebrny mi nie przeszkadza. Choć żółty byłby lepszy.
Westfalia i Eastfalia, HAHAHAHAHA
- Tarpan? - Nie tarłem.
Sasza Princ aka Mercedes Kozak
A to już jest tłuszcz klasy YAYEBYEAH
Przykład stanu nitowego. Szanse na puchar elegancji - spore
Podejrzewam, że używając określenia "mechaniczna pomarańcza" będę równie oryginalny, jak ci, co nazywają mnie Jezusem
Krakowski Rupieć Hurgocze
PRA-babcia współczesnych Skód
Tak, jedna z nich zepsuła się na trasie. Poleciały jej przeguby pod ogródkami działkowymi "Syrena", których dotyczyło pytanie:
"Dlaczego ogródki działkowe mogą mieć problemy z przegubami?"
W międzyczasie w tłumie uczestników (i nielicznych, zniechęconych pogodą widzów) udało nam się spotkać kol. Marcina z Motovarsovii. Jak się okazało, nie miał on tym razem "swojej" załogi, więc decyzja o przyjęciu go na dość oszczędną w kwestii luksusów tylną kanapę Pandy była szybka i pozbawiona zbędnych wątpliwości.
Po około trzech kwadransach, w trakcie których aparat zamókł i zaparował od środka, zaczęła się rejestracja uczestników z listy rezerwowej, po czym odbyła się krótka odprawa, po czym uczestnicy załadowali się do swych wehikułów i ruszyli w drogę.
(filmik kręcony rukwią wodną trzymaną w zmarzniętej łapie, z czego wynika jego jakość)
Pierwsza część trasy wiodła po zakamarkach Siekierek. Mimo, że zdarzało mi się błądzić po tych dość zapuszczonych rejonach, Baranom raz jeszcze udało się zaskoczyć mnie (i chyba większość uczestników), wynajdując drogi znane chyba tylko mieszkańcom najbliższych okolic. I to nie wszystkim. Do tego niektóre z dróżek, na których przyszło się mijać załogom, były szerokości mniej więcej mojej kuchni, gdzie średniego wzrostu osoba może posłużyć jako poprzeczka, zapierając się o jedną ścianę stopami, a o drugą grzbietem. Dlatego też wybór Pandy zamiast Volvo okazał się ze wszech miar szczęśliwy.
Pytanie z gatunku "co gnije na posesji"
Checkpoint Poznajemy Samochody d. Złomnik zaskoczył genialnymi rebusami; gdyby nie Pani Pilot i jej okrutne IQ, mielibyśmy tylko połowę
Nieco chaotyczna kolejka do checkpointu
Amerykański Francuz śledzony po polskich bezdrożach przez brytyjskiego lorda z wszczepionym koreańskim sercem (fot, Marcin)
Włoski Fiat śledzony przez polskiego Fiata za którym podąża Fiat rosyjski (fot. Marcin)
Ekipa PRL Skarb Narodu kręciła kronikę, jednocześnie zastanawiając się, jak zaatakować Starem fragmerty trasy węższe od jego kabiny
Kolejka przed checkpointem Nasz Tor
Po wyplątaniu się z siekierkowskich uliczek, położonych zaledwie kilka kilometrów od ścisłego centrum stolicy, wypadliśmy na Czerniaków, który powitał nas jednym z najtrudniejszych zadań na trasie. Wśród Sztuki Ulicy upiększającej opuszczone, zrujnowane budynki należało odnaleźć naniesione sprayem marki i modele samochodów.
Socjalistyczne kombi pod socjalistyczną ruiną upstrzoną postkomunistycznymi wyznaniami miłości do Legii i nieco niższych uczuć do niektórych bliźnich
Uczestnicy szukają...
...i nie znajdują
Wjechałby
Nie wiadomo tylko, czy prawdziwe zło czaiło się w środku, czy na zewnątrz
Dopasowanie estetyczne - 99%
Po długich poszukiwaniach udało się odnaleźć dwa napisy. Szkoda tylko, ze nie wpadliśmy na to, by liczyć różowe "Ź".
Czerniaków żegna taśmą
Kolejny etap prowadził przez Sielce. Tam też umiejscowiona była pierwsza róża wiatrów. Oczywiście zrobiona po barańsku - w sposób złośliwie i wrednie nieoczywisty, z pułapkami i zmyłkami. Pokonaliśmy ją za trzecim razem.
Pokonały nas też zdjęcia wehikułów, które niegdyś wrastały w okoliczne miejsca - nie dość, że nie zauważyliśmy wszystkich, to jeszcze jedno z nich okazało się zagadką, nad którą bezskutecznie głowiły się kolejne ekipy.
"Jaja sobie robicie? Przecież to Datsun". Otóż, jak się okazało, nie.
Na szczęście ten rejon Dolnego Mokotowa jest mi na tyle dobrze znany, że na niektóre pytania znałem odpowiedź, zanim jeszcze dotarliśmy w dane miejsce. Przykładem był choćby wrastający nieopodal parku Morskie Oko czerwony Ford Tempo, goszczący zresztą niegdyś w jednym z miksów.
Dalsza trasa rzucała uczestników w moje rejony - na Górny Mokotów, który znam niemalże jak własną kieszeń. Jak się jednak okazało, "niemalże" to spora różnica, tym bardziej, że moja własna kieszeń potrafi czasem stanowić dla mnie zagadkę.
Jedno z najzłośliwiej umieszczonych pytań rajdu
Zagadkę stanowiła też druga róża wiatrów - może nie tak wredna jak ta sielecka, ale nadal dość złośliwa, prowadząca wszystkie zaobserwowane przez nas załogi (w tym także nas) w ślepe zaułki, z których trzeba było się wyplątywać i zaczynać od ostatniego momentu, co do którego nie było większych wątpliwości. Oczywiście były też elementa doskonale mi znane - choćby indygowy Maluch czy czarna Wołga z ul. Dąbrowskiego, rezydujące tam od dawna i tak, jak Tempo z Sielec, uchwycone już przeze mnie.
Ostatni fragment Nitów prowadził prosto na Pole Mokotowskie, gdzie czekało jeszcze jedno zadanie-niespodzianka. Należało podać samochody, z których elementy znalazły się przez lata w przepięknej Zastavie 750.
Przednie kierunki od Żuka, boczne od Garbusa, kierownica, prędkościomierz i wloty powietrza z Malucha, alusy z Poldka, znaczek Talbota z tyłu... to chyba tyle.
Żadnego problemu nie nastręczyła druga odsłona zadania "znajdź marki na ścianach".
Chwilę później byliśmy już na mecie.
Przebieg Pandy po przejechaniu Nitów. Jeszcze tylko 41 km.
Kilka ruchomych obrazków z mety nakręconych cebulą (aparat wciąż był zawilgocony i nie łapał ostrości):
Jak widać (i słychać), Wiktor w zasadzie zdradził, kto w tym roku miał otrzymać nagrodę w konkursie elegancji.
Niestety, z wyborem tym wiązał się pewien zgrzyt. Nie będę wdawał się w dywagacje o słuszności decyzji tudzież racji tych, którzy poczuli się pokrzywdzeni. Wiem natomiast, że mocnych kandydatów było przynajmniej kilku. Tak, jak i mocny był cały rajd.
Zbiornik LPG stanowi dobry pasywny wzmacniacz dla radia Unitra
Niestety, nie dotrwaliśmy do ogłoszenia wyników - odrażająca wręcz aura oraz konieczność odebrania Młodzieża od babci zadecydowały, że opuściliśmy we trójkę teren od razu po skonsumowaniu hambuksa z Borgwarda. Również pogoda jest w dużej mierze powodem tego, że zabrakło wielu zdjęć - nie ma pięknego Renault 18, które oddało w 1/3 rajdu, nie ma idealnie dopasowanych do warunków atmosferycznych dwóch kabrioletów Yugo a przepiękny DS został uwieczniony na tylko jednej, niewyraźnej fotografii. Zabrakło też zdjęcia ukazujązego informujący o bardzo ważnej akcji plakat umieszczony za tylnymi szybami Econa Fi (wchodźcie w link i pomagajcie!). Wiele strzałów, uskutecznionych zarówno na starcie, jak i na trasie (gdzie aparat obsługiwał gnieżdżący się z tyłu Marcin), okazało się dramatycznie niewyraźnych z powodu zawilgocenia i zaparowania od wewnątrz lustrzanki, która była zdatna do ponownego użytku dopiero późnym wieczorem. Dlatego pozostały pospieszne strzały kalafiorem. Nie zmniejszyło to jednak frajdy z udziału w rajdzie, który jest już legendą graciarskich eventów. I trudno się dziwić.
A 26 miejsce na 117 sklasyfikowanych załóg to tylko wisienka na torcie.
Podziękowania dla Mariusza za użyczenie Pandy (wracaj do zdrowia!) oraz Macina z Motovarsovia.pl za świetne towarzystwo i pomoc!