Tego jeszcze tutaj nie było. Ale będzie pojawiać się raz na pewien czas. W tym cyklu będziemy ronić okazjonalną łezkę nad niezapomnianymi basistami, którym przedwcześnie wygasł kontrakt.
Na pierwszy ogień - absolutnie unikalny fretlessowiec, jeden z mistrzów grania nieoczywistego, legenda lat 80. (i nie tylko) - nieodżałowany Mick Karn.
Mick Karn urodził się jako Andonis Michaelides w Nikozji na Cyprze dokładnie 55 lat temu - 24 lipca 1958. W 1961 roku jego rodzina przeprowadziła się do Londynu, gdzie pozostał przez większość życia. Młodzieńcem będąc, najpierw dorwał się do fagotu, który opanował samodzielnie w całkiem niezłym stopniu. Niestety - albo właśnie stety - fagot został mu zawinięty przez nieznanych sprawców, wskutek czego Mick kupił sobie za grzmiącą kwotę 5 funtów swój pierwszy bas. I przy tym instrumencie już został, choć zdarzało mu się też dość często chwycić z przyzwoitym efektem za jakiś dęciak - zazwyczaj klarnet lub saksofon.
W wieku 16 lat Mick ze szkolnymi kolegami - braćmi Davidem i Stevem Batt (z których pierwszy jest lepiej znany pod nazwiskiem Sylvian, zaś drugi jako Jansen) oraz Richardem Barbierim - założył zespół, który wkrótce przyjął nazwę Japan. Z początku "japończycy" grali coś w rodzaju glam-rocka (co słychać doskonale na ich pierwszej płycie - "Adolescent Sex") i nawet odnosili pewne sukcesy, ale prawdziwy strzał nastąpił z chwilą wydania singla "Life In Tokio", który zwiastował zwrot w stronę bardziej elektronicznych, nowofalowych brzmień (wielu powiedziałoby, że wręcz noworomantycznych, jednak sam zespół odżegnywał się od takich - nieuniknionych skądinąd - porównań). Później już się potoczyło - płyty "Quiet Life" i "Gentlemen Take Polaroids" pokazały nowe, dojrzalsze i bardziej ugruntowane w nowej stylistyce oblicze grupy, zaś szczytowym osiągnięciem był album "Tin Drum". Niestety, okazał się on ostatnim studyjnym wydawnictwem zespołu... Napięcia w Japan - głównie między Karnem a Sylvianem - rosły i grupa rozpadła się tuż przed wydaniem genialnej koncertówki "Oil on Canvas"...
W międzyczasie Mick ukształtował swój unikalny, momentalnie rozpoznawalny styl gry na basie. Bardzo wcześnie zorientował się, że progi w zasadzie mu przeszkadzają... więc pozbył się ich ze swego instrumentu. Potem przyszedł czas Travisa Beana z aluminiowym gryfem (na tym basie nagrał większość płyt z Japan) a następnie - ok. 1980 roku - odkrył rewelacyjne basy dość młodej podówczas firmy Wal, przy których to basach został do samego końca.
Quiet Life - Mick i jego Travis Bean
Gentlemen Take Polaroids - znów Mick i Travis Bean, tym razem rok później (1980);
tutaj Mick pojawia się też na chwilę z klarnetem...
tutaj Mick pojawia się też na chwilę z klarnetem...
Koncertowa wersja Methods of Dance - Mick i jego Wal
Z tej samej genialnej koncertówki - Swing
Z tej samej genialnej koncertówki - Swing
Już za czasów grania z Japan Mick Karn został przez wielu uznany za jednego z najlepszych basistów młodej generacji - był innowacyjny, rozpoznawalny, a fretless w jego rękach odzywał się w sposób nie do pomylenia z czymkolwiek i kimkolwiek innym. Niestety - po rozpadzie Japan jego kariera nie potoczyła się tak, jak sugerowałby to jego talent...
Mick nagrał kilka solowych płyt, z których niestety żadna nie cieszyła się jakąś szczególną popularnością, brał udział w kilku ciekawych projektach, z których najważniejsze to m.in. współpraca z Midge'em Ure w utworze "After A Fashion" czy współtworzony z Peterem Murphym (ex-Bauhaus) zespół Dali's Car, ale nic nie przyniosło mu takiej sławy jak udział w Japan. Karn próbował również z powodzeniem sił jako muzyk sesyjny - wziął choćby udział w nagraniu płyty "Dance" niejakiego Gary'ego Numana i zagrał u boku bogini Kate Bush na corocznym koncercie Prince's Trust w 1982 roku.
Genialna wersja genialnego numeru, w genialnym składzie (plus Kaśka starająca się nie dopuścić by cosik wyfrunęło na wierzch)
Uwaga, trudne w odbiorze
Tak upłynęły Mickowi lata 80. Potem przyszły lata 90., które rozpoczęły się od... zejścia się byłych członków (hy hy hyyyy... przepraszam) Japan, z wyjątkiem gitarzysty Roba Deana. Tym razem jednak pod inną nazwą - Rain Tree Crow - na którą naciskał David Sylvian. Naciskał zresztą na różne inne rzeczy, co sprawiło, że pozostali panowie (w tym Mick) nie czuli się pełnoprawnymi członkami zespołu tylko sidemanami, wskutek czego współpraca okazała się być krótkotrwała i zaowocowała tylko jedną płytą. Na szczęście instrumentaliści po kolejnym rozstaniu z Sylvianem stwierdzili, że fajnie im się jednak gra razem i stworzyli projekt o nazwie JBK (Jansen Barbieri Karn), grający muzykę głównie instrumentalną (w nielicznych utworach uwzględniających paszczę przy mikrofonie stawał Mick). A była to muzyka niezwykle atmosferyczna...
W późniejszych latach Mick współpracował z wieloma artystami, były to jednak zazwyczaj jednorazowe projekty. W 2004 roku przeniósł się z żoną i synem tam, skąd pochodził, czyli na Cypr, gdzie rozpoczą pracę nad swą autobiografią. Książka nosiła tytuł "Japan and Self Existence" i została wydana w 2009 roku. Niestety - nie jest dostępna na Kindle'a a wersja papierowa kosztuje absurdalne pieniądze...
Niedługo później Peter Murphy ogłosił, że Dali's Car wznawia działalność. Wspólnie z Karnem nagrali kilka utworów na nową płytę, niestety praca została przerwana, gdy w czerwcu 2010 roku okazało się, że Mick cierpi na raka. Jego dawni współpracownicy zebrali się do kupy i robiąc to, co potrafili najlepiej - grając - zebrali kasę na to by ściągnąć basistę z powrotem do Londynu i pomóc w jego leczeniu. Niewiele to jednak pomogło - Mick Karn zmarł w Londynie 4 stycznia 2011 roku...
Mick Karn - multiinstrumentalista (choć głównie basista), kompozytor, rzeźbiarz - odcisnął trwałe piętno w świecie muzyki i nie tylko. To, jak żywa jest pamięć o nim, zobrazować może choćby internetowy projekt poświęcony mu, czyli Team Mick Karn. Projekt zaowocował pospolitym ruszeniem pod nazwą Mick Karn's Birthday Download Day zorganizowanym w celu zebrania funduszy dla rodziny Micka poprzez zakup jego płyt online i płatne ściąganie jego muzyki na stronie Burning Shed. W inicjatywę zaangażował się m.in. Peter Murphy... Warto wziąć w tym udział. Bardzo warto.