Wiosna całkiem ładnie nam się rozpędziła - zieleni się tu i ówdzie, pączki masowo pojawiają się na drzewach (wczoraj i dziś zjadłem z pół kilo, jeśli nie lepiej - pyszne były, dziękuję, Wybranko) a temperatury osiągnęły całkowicie satysfakcjonujący poziom. Do tego piątek, perspektywa weekendu (i związanego z tym wyspania się), zwrot podatku, który pójdzie na naprawę nagłośnienia w Madzi oraz chwilowy brak większych stresów okołobytowych - wszystko to nastraja dość pozytywnie do życia. W takich warunkach można sieknąć jakiś miły wpis. A jako, że dawno nie opisywałem dokładniej żadnej basetli, pora to nadrobić. Tym razem po raz wtóry na tapetę trafi instrument, który nie był moją własnością, ale na którym mogłem pograć - a wręcz nagrać to i owo. Czyli w tym przypadku Lakland Skyline 55-02.
Jak już zapewne wiecie, niedawno wreszcie światło dzienne (oraz nocne - takie żarówkowe) ujrzała wreszcie debiutancka płyta zespołu Night Rider - "Widzę Czuję Jestem". Siekliśmy z tego powodu gromki koncert (są już nawet zdjęcia), w związku z który urządziłem mały konkursik. Niestety - uczestnicy polegli na pytaniu, jakich basów użyłem do nagrania płyty... Wielu wiedziało o Arii (choć użyłem jej tylko w jednym numerze - "Smak wolności"), oczywistością był mój główny bas, czyli Alembic, dość łatwy do odgadnięcia był też Malinek (choć na zdjęciach ze studia dzierżę GMR-a szóstkę - jednak Malinek zażarł lepiej i to jego można usłyszeć w "Blisko Ty" i "Pamięci jak stary dom", przepraszam, Maćku S.), ale ostatni bas, choć jest w studyjnej galerii, nie był tu jeszcze opisany, skatalogowany i podsumowany, w związku z czym pozostał tajemniczym zjawiskiem. I dlatego czas to nadrobić.
Wchodząc do studia celem zarejestrowania dźwięków na większej ilości utworów warto wyposażyć się w odpowiedni arsenał brzmień. Nawet w ramach jednej płyty mogą być utwory, w których np. guma od majtek zabrzmi lepiej od gumki recepturki, garnek emaliowany - od aluminiowego itd. To samo tyczy się basu - oczywiście zakładając, że realizator jest ogarnięty na tyle, by wychodzić z założenia, że linie basu mają być słyszalne. Jako, że nasz realizator zdecydowanie należy do ogarniętych, stwierdziłem, że warto dopasować brzmienie do rejestrowanych dzieł. Szlachetna piątka była, tak samo, jak agresywnie brzmiąca czwórka "pod kochę" oraz fretless... Brakowało tylko "mruczka" - progowej piątki nie miażdżącej swą potęgą tak bezlitośnie, jak Alembic, mającej nieco łagodniejszy, troszkę bardziej uniwersalny charakter. Takiego basu niestety podówczas nie miałem. Miałem natomiast (i nadal mam) dobrych kumpli.
Najpierw jednak było nagrywane demo. Pracowałem podówczas w nieistniejącym już niestety skepie muzycznym o wiele mówiącej nazwie Bassment. Byliśmy wtedy jedynym oficjalnym polskim przedstawicielem popularnej za oceanem chicagowskiej firmy Lakland. Firma owa specjalizowała się (i nadal się specjalizuje) w bardzo przyzwoitej jakości gitarach basowych o dość klasycznych kształtach. Nie ma w ich ofercie basów 6-strunowych, nie ma konstrukcji NTB, nie ma też egzotycznych drewien, za to jest kilka ciekawych, mających na celu zwiększyć uniwersalność instrumentu rozwiązań dotyczących elektroniki. Sam byłem wówczas fanem Laklanda (nie tak wielkim, jak Alembica, ale zawsze coś) i stwierdziłem, że może przydać mi się dodatkowe brzmienie w studiu. Żeby zobaczyć, czy sound się sprawdzi, pożyczyłem ze sklepu bas, o którym myślałem, że będzie w sam raz do pewnego numeru. Był to pięciostrunowy model z azjatyckiej serii Skyline, najpopularniejsza chyba wersja 55-02. I rzeczywiście - był w sam raz.
Konstrukcja tego bardzo miłego dla oka instrumentu była klasyczna - typowy bolt-on, czyli gryf przykręcany do korpusu. Jedynym odstępstwem od tradycji była menzura, wynosząca 35" (dość popularny w 5- i 6-strunowych basach zabieg mający na celu poprawić "zwartość" brzmienia struny H). Drewna również były dość klasyczne - jesionowa deska i klonowy gryf z klonową podstrunnicą (z premedytacją wybrałem ten egzemplarz zamiast wersji z palisandrem ze względu na jaśniejsze, bardziej wyraziste brzmienie). Przyjemnym akcentem był top z klonu wzorzystego pokryty bardzo klasycznym wykończeniem typu sunburst. Mniej konserwatywna była elektronika: przy gryfie znajdowała się przystawka typu J (czyli po prostu jazzbassowy singiel), przy mostku - humbucker a'la Music Man z rozłączonymi cewkami, obie zaś pasywne przystawki były połączone z trójdrożnym aktywnym preampem wyposażonym w możliwość przełączenia w tryb pasywny. Zamysł był taki, by model ten był jak najbardziej uniwersalny. I rzeczywiście - udało się.
W studiu do numeru, który nagrywałem na Laklandzie, użyłem samej mostkowej przystawki z równoległym ustawieniem cewek - w ten sposób brzmienie było najbardziej zbliżone do Music Mana StingRay, o co zresztą mi chodziło. Dzięki przesunięciu przystawki bliżej do mostka w stosunku do StingRaya można było uzyskać większą wyrazistość brzmienia, co bardzo mi odpowiadało. Niestety - nie odpowiadał mi brak "pazura", obecnego w dobrych egzemplarzach Music Mana. Lakland był po prostu grzeczny. Jakkolwiek nie bawiłbym się gałkami preampu, sound był po prostu "ułożony". Odłączenie aktywnej equalizacji i granie w trybie pasywnym nic tu nie pomogło - wręcz odwrotnie, ku mojemu zdziwieniu okazało się, że 55-02 brzmi lepiej z włączonym aktywnym preampem. Nie zrozumcie mnie źle - ten bas brzmiał naprawdę przyzwoicie. Ciepły, okrągły a przy tym zwarty dół, odpowiedni cios dolnego środka i ładna, wyrazista górka, nie tak oderwana od reszty pasma, jak w większości nowoczesnych basów - to wszystko są częstotliwości pożądane w dobrym instrumencie. Jednak... brakowało tu charakteru. Własnej osobowości wiosła. Pobawiłem się trochę ustawieniami - przy grze na obu przystawkach, z czego mostkowa rozłączona do singla, można było całkiem nieźle udawać Jazza, imitacja Music Mana też wychodziła przyzwoicie, natomiast sama mostkowa przystawka w trybie pojedynczej cewki grała bardzo ładnie, dużo cieplej niż mostkowy singiel w Jazz Bassie. Jednak własnego, rozpoznawalnego brzmienia tu nie było.
Gdy przyszedł moment nagrywania płyty, stwierdziłem, że mimo braku pazura brzmienie się sprawdziło - użyłem go wszak w jednym z łagodniejszych numerów. Niestety, Bassment już wtedy nie istniał - wiedziałem jednak, skąd zdobyć inny, jeszcze lepszy egzemplarz 55-02. Otóż posiadał go mój dobry ziom Bartozzi - jeden z najlepszych basistów w naszym kraju.
Co ciekawe, była to wersja Standard, czyli bez klonowego topu. Po prostu klonowy gryf z takąż podstrunnicą i 22 progami przykręcony do jesionowej deski, elektronika taka sama, lakier podobny (sunburst) tylko wzorzystego topu brak. A jakoś ten bas grał lepiej...
Nagrałem na nim dwa numery - oba na mostkowej przystawce, tyle że w dwóch różnych ustawieniach. Spisał się dobrze. Znacznie lepiej niż egzemplarz ze sklepu. Z pewnością częściowo była to zasługa dopiero co założonych strun, ale generalnie ten egzemplarz jakoś bardziej mi odpowiadał. Wydawał się żywszy. Jednak główny zarzut pozostał ten sam: brak własnego wyrazistego charakteru...
Tak czy inaczej - utwory zostały zarejestrowane. I brzmią dobrze. A charakter? Musi być w samej muzyce. I w palcach.
Podsumowując, czyli zady i walety...
Lakland 55-02 to solidnie wykonany, bardzo uniwersalny bas. Kryje w sobie mnóstwo brzmień, dzięki czemu może mieć sporo zastosowań, jednak... ze względu na dość łagodny, pozbawiony wyrazistego pazura sound, najlepiej spisze się w popie, ew. we współczesnym jazzie. W rocku czuje się nieco słabiej, co nie znaczy, że nie da się go tam zastosować. Po prostu trzeba ukręcić odpowiednie brzmienie - i wybrać odpowiedni utwór. A że w łapach Bartozziego grzmiał okrutnie... No cóż - jest wiele basów, ale tylko jeden Bartozzi.
Plusy:
* solidne wykonanie
* uniwersalność (mnogość użytecznych brzmień)
* dobry preamp
Minusy:
* brak własnego wyrazistego charakteru
* dość wysoka cena
Czym go wozić:
To bas, który dzięki swojemu brzmieniu najlepiej będzie się czuł w samochodzie o łagodnym, spokojnym charakterze: Mercedesie W124 ("baleronie") lub opisywanym już przeze mnie Peugeocie 406. Wiem też że wożony był głównie Volvo V70 - i do tego auta pasuje idealnie.
Najpierw jednak było nagrywane demo. Pracowałem podówczas w nieistniejącym już niestety skepie muzycznym o wiele mówiącej nazwie Bassment. Byliśmy wtedy jedynym oficjalnym polskim przedstawicielem popularnej za oceanem chicagowskiej firmy Lakland. Firma owa specjalizowała się (i nadal się specjalizuje) w bardzo przyzwoitej jakości gitarach basowych o dość klasycznych kształtach. Nie ma w ich ofercie basów 6-strunowych, nie ma konstrukcji NTB, nie ma też egzotycznych drewien, za to jest kilka ciekawych, mających na celu zwiększyć uniwersalność instrumentu rozwiązań dotyczących elektroniki. Sam byłem wówczas fanem Laklanda (nie tak wielkim, jak Alembica, ale zawsze coś) i stwierdziłem, że może przydać mi się dodatkowe brzmienie w studiu. Żeby zobaczyć, czy sound się sprawdzi, pożyczyłem ze sklepu bas, o którym myślałem, że będzie w sam raz do pewnego numeru. Był to pięciostrunowy model z azjatyckiej serii Skyline, najpopularniejsza chyba wersja 55-02. I rzeczywiście - był w sam raz.
Na tym po lewej nagrałem demo. Na tym po prawej nic nie nagrałem. |
W studiu do numeru, który nagrywałem na Laklandzie, użyłem samej mostkowej przystawki z równoległym ustawieniem cewek - w ten sposób brzmienie było najbardziej zbliżone do Music Mana StingRay, o co zresztą mi chodziło. Dzięki przesunięciu przystawki bliżej do mostka w stosunku do StingRaya można było uzyskać większą wyrazistość brzmienia, co bardzo mi odpowiadało. Niestety - nie odpowiadał mi brak "pazura", obecnego w dobrych egzemplarzach Music Mana. Lakland był po prostu grzeczny. Jakkolwiek nie bawiłbym się gałkami preampu, sound był po prostu "ułożony". Odłączenie aktywnej equalizacji i granie w trybie pasywnym nic tu nie pomogło - wręcz odwrotnie, ku mojemu zdziwieniu okazało się, że 55-02 brzmi lepiej z włączonym aktywnym preampem. Nie zrozumcie mnie źle - ten bas brzmiał naprawdę przyzwoicie. Ciepły, okrągły a przy tym zwarty dół, odpowiedni cios dolnego środka i ładna, wyrazista górka, nie tak oderwana od reszty pasma, jak w większości nowoczesnych basów - to wszystko są częstotliwości pożądane w dobrym instrumencie. Jednak... brakowało tu charakteru. Własnej osobowości wiosła. Pobawiłem się trochę ustawieniami - przy grze na obu przystawkach, z czego mostkowa rozłączona do singla, można było całkiem nieźle udawać Jazza, imitacja Music Mana też wychodziła przyzwoicie, natomiast sama mostkowa przystawka w trybie pojedynczej cewki grała bardzo ładnie, dużo cieplej niż mostkowy singiel w Jazz Bassie. Jednak własnego, rozpoznawalnego brzmienia tu nie było.
Gdy przyszedł moment nagrywania płyty, stwierdziłem, że mimo braku pazura brzmienie się sprawdziło - użyłem go wszak w jednym z łagodniejszych numerów. Niestety, Bassment już wtedy nie istniał - wiedziałem jednak, skąd zdobyć inny, jeszcze lepszy egzemplarz 55-02. Otóż posiadał go mój dobry ziom Bartozzi - jeden z najlepszych basistów w naszym kraju.
Co ciekawe, była to wersja Standard, czyli bez klonowego topu. Po prostu klonowy gryf z takąż podstrunnicą i 22 progami przykręcony do jesionowej deski, elektronika taka sama, lakier podobny (sunburst) tylko wzorzystego topu brak. A jakoś ten bas grał lepiej...
W studiu z Laklandem |
Tak czy inaczej - utwory zostały zarejestrowane. I brzmią dobrze. A charakter? Musi być w samej muzyce. I w palcach.
Podsumowując, czyli zady i walety...
Lakland 55-02 to solidnie wykonany, bardzo uniwersalny bas. Kryje w sobie mnóstwo brzmień, dzięki czemu może mieć sporo zastosowań, jednak... ze względu na dość łagodny, pozbawiony wyrazistego pazura sound, najlepiej spisze się w popie, ew. we współczesnym jazzie. W rocku czuje się nieco słabiej, co nie znaczy, że nie da się go tam zastosować. Po prostu trzeba ukręcić odpowiednie brzmienie - i wybrać odpowiedni utwór. A że w łapach Bartozziego grzmiał okrutnie... No cóż - jest wiele basów, ale tylko jeden Bartozzi.
Plusy:
* solidne wykonanie
* uniwersalność (mnogość użytecznych brzmień)
* dobry preamp
Minusy:
* brak własnego wyrazistego charakteru
* dość wysoka cena
Czym go wozić:
To bas, który dzięki swojemu brzmieniu najlepiej będzie się czuł w samochodzie o łagodnym, spokojnym charakterze: Mercedesie W124 ("baleronie") lub opisywanym już przeze mnie Peugeocie 406. Wiem też że wożony był głównie Volvo V70 - i do tego auta pasuje idealnie.