Mili moi.
Jako, że nastał nam radosny czas atakującego zewsząd "Last Christmas" i rozpasanego korporacyjnego konsumeryzmu, życzę Wam wszystkim - wszem i wobec, Urbi et Orbi - żebyście przeżyli to wszystko bez stawania się seryjnymi mordercami.
A ponadto... basów i nagłośnienia do nich pod choinką. I żeby zawsze było czym je wozić. I żeby zawsze była kasa, by tenże środek transportu zatankować.
I żebyście byli szczęśliwi. Jak ja od prawie już roku.
Dużo i dobrze Wam życzę zasadniczo.
J.
poniedziałek, 24 grudnia 2012
poniedziałek, 17 grudnia 2012
Top 5: Drogi Mikołaju...
Powitalnie szczękam na Was zębami po długiej przerwie.
Wybaczcie rozwlekłe czasowo milczenie - ostatniemi czasy działania pracowo-muzyczno-domowe pozbawiły mnie możliwości podrapania się po miejscu, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę, nie mówiąc już o naskrobaniu czegokolwiek. Dlatego dziś króciutko - mała lista, nawet nie Topten tylko Topfajw. Pięć rzeczorów, które chciałbym zobaczyć pod choinką. Wersja dla Mikołaja z portfelem średnio wypchanym. To znaczy w miarę wypchanym, ale niekoniecznie milionami. Moje największe basowe marzenia są niestety poza zasięgiem Mikołaja odwiedzającego 99% populacji - choć tego, który odwiedza Billa Gatesa i sułtana Brunei byłoby zapewne stać na Wala, Statusa i Citroena DS21. Co prawda nawet poniższy zestaw jest aktualnie poza zasięgiem, jednak pomarzyć można - choćby o rzeczach niewielkich.
Here goes:
5. Struny Dean Markley SR 2000
Nie grałem nigdy na tych strunach. Tzn. miałem kiedyś Markleye - jedne Blue Steele (rozczarowały mnie) i jedne Nickel Steele (nawet niezłe), ale na SR 2000 nie miałem okazji położyć palca. A ilekroć ktoś mi coś o nich mówił, zawsze miał głupkowaty uśmiech na twarzy i ślinił się przy tym nieco. Dlatego... tak. Chętnie spróbowałbym. Tym bardziej, że mają nietypowe rozmiary. Poproszę 48-128, dziękuję.
A jeśli nie te Markleye... Mogą być zwykłe niklowe Ernie Balle, 45-130. Będę bardzo zadowolony.
4. Głośniki samochodowe
W Madzi padł niedawno jedyny działający głośnik. Efekt - jeżdżę w świecie ciszy... A to nie jest miłe. Jakiekolwiek w miarę przyzwoite głośniki (2 wystarczą) byłyby bardzo miłym podchoinnikiem. Byłoby wiele radości - tyle, ile po zjedzeniu minstreli Robina.
3. Switchcraft L113
Mój cudowny, kochany Alembic cierpi na kłopot z gniazdkiem. Jakieś półtora roku temu zostało to tymczasowo naprawione, ale znów zaczyna odrobinę narzekać. Gniazdko jest mocno zużyte, a Switchcraft L113, którego czarodzieje z Alembica używali w latach, gdy moja Esencja opuściła bramy ich domu dziwów w Santa Rosa, jest praktycznie nie do dostania. Tak więc jeżeli ktoś gdzieś ma... I can has?
2. Steinberger Spirit fretless 5
Od dawna marzy mi się 5-strunowy, bezgłówkowy fretless. Malinek jest bardzo fajny, ale mój kręgosłup nie kocha jego masy, zaś standardowe pokrowce nie łykają jego rozmiaru. Zaś taki obrzynek nie dość, że fajnie wygląda (nieporównywalnie lepiej, niż klasyczne Steinbergery przypominające wiosło do łódki oparte o kosmiczną technologię), jest wystrugany z klasycznych drewien (olcha/klon/palisander - bardzo dobra kombinacja do fretlessa) i ma przystawki we w miarę normalnych miejscach, to jeszcze wlazłby do bagażnika Madzi. Tylko proszę, Mikołaju... Nie pomyl go z odrażającym XL-2 czy dramatycznie peniśnym Synapse. Ma mieć dechę.
1. Niedrogi, sympatyczny, czterostrunowy, progowy obrzyn
Nie mam wysokich wymagań. Może być neck-thru, może być bolt-on. Ważne, żeby miał pełnowymiarową dechę, stroił we wszystkich pozycjach i wydawał dźwięk nadający się do klangu i strojenia o cały ton w dół. Bo do tego bym go używał. Może być np. nieprodukowany już Hohner The Jack, taki jak ten:
Wolałbym naturala, niż czarne, które właśnie pokazały się na Jebaju, ale tak czy inaczej - nie marudziłbym. Byłbym naprawdę hepi.
Mikołaju?...
Wybaczcie rozwlekłe czasowo milczenie - ostatniemi czasy działania pracowo-muzyczno-domowe pozbawiły mnie możliwości podrapania się po miejscu, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę, nie mówiąc już o naskrobaniu czegokolwiek. Dlatego dziś króciutko - mała lista, nawet nie Topten tylko Topfajw. Pięć rzeczorów, które chciałbym zobaczyć pod choinką. Wersja dla Mikołaja z portfelem średnio wypchanym. To znaczy w miarę wypchanym, ale niekoniecznie milionami. Moje największe basowe marzenia są niestety poza zasięgiem Mikołaja odwiedzającego 99% populacji - choć tego, który odwiedza Billa Gatesa i sułtana Brunei byłoby zapewne stać na Wala, Statusa i Citroena DS21. Co prawda nawet poniższy zestaw jest aktualnie poza zasięgiem, jednak pomarzyć można - choćby o rzeczach niewielkich.
Here goes:
5. Struny Dean Markley SR 2000
Nie grałem nigdy na tych strunach. Tzn. miałem kiedyś Markleye - jedne Blue Steele (rozczarowały mnie) i jedne Nickel Steele (nawet niezłe), ale na SR 2000 nie miałem okazji położyć palca. A ilekroć ktoś mi coś o nich mówił, zawsze miał głupkowaty uśmiech na twarzy i ślinił się przy tym nieco. Dlatego... tak. Chętnie spróbowałbym. Tym bardziej, że mają nietypowe rozmiary. Poproszę 48-128, dziękuję.
A jeśli nie te Markleye... Mogą być zwykłe niklowe Ernie Balle, 45-130. Będę bardzo zadowolony.
4. Głośniki samochodowe
W Madzi padł niedawno jedyny działający głośnik. Efekt - jeżdżę w świecie ciszy... A to nie jest miłe. Jakiekolwiek w miarę przyzwoite głośniki (2 wystarczą) byłyby bardzo miłym podchoinnikiem. Byłoby wiele radości - tyle, ile po zjedzeniu minstreli Robina.
3. Switchcraft L113
Mój cudowny, kochany Alembic cierpi na kłopot z gniazdkiem. Jakieś półtora roku temu zostało to tymczasowo naprawione, ale znów zaczyna odrobinę narzekać. Gniazdko jest mocno zużyte, a Switchcraft L113, którego czarodzieje z Alembica używali w latach, gdy moja Esencja opuściła bramy ich domu dziwów w Santa Rosa, jest praktycznie nie do dostania. Tak więc jeżeli ktoś gdzieś ma... I can has?
2. Steinberger Spirit fretless 5
Obrazek z aukcji: http://www.ebay.co.uk/itm/Steinberger-Spirit-5-Str-Headless-Fretless-Bass-Guitar-Sunburst-finish-w-Case-/321037992349?pt=UK_Musical_Instruments_Guitars_CV&hash=item4abf5b019d |
1. Niedrogi, sympatyczny, czterostrunowy, progowy obrzyn
Nie mam wysokich wymagań. Może być neck-thru, może być bolt-on. Ważne, żeby miał pełnowymiarową dechę, stroił we wszystkich pozycjach i wydawał dźwięk nadający się do klangu i strojenia o cały ton w dół. Bo do tego bym go używał. Może być np. nieprodukowany już Hohner The Jack, taki jak ten:
Wolałbym naturala, niż czarne, które właśnie pokazały się na Jebaju, ale tak czy inaczej - nie marudziłbym. Byłbym naprawdę hepi.
Mikołaju?...
niedziela, 2 grudnia 2012
W czym wozić
Witam wszystkich z grudniową oziębłością.
Ostatnimi czasy moja wena twórcza wybrała wolność i poszła w tango, nie informując mnie, kiedy wróci. Z basów do opisania zostały mi może ze trzy, z czego jeden nie był mój (pozostałe albo męczyłem zbyt dawno temu, albo nie są godne osobnego wpisu), z samochodów już w zasadzie żaden (choć siedziałem za kierownicą około 30 aut, większością z nich przejechałem się zbyt krótko, by cokolwiek wartościowego o nich powiedzieć... dlatego kto chce, bym jego jeździdło pokrótce przetestował, proszony jest o kontakt; gwarantuję drobne podtankowanie i kilka chwil zażenowania podczas lektury), Topteny zajmują strasznie dużo czasu (nie znaczy to, że zarzuciłem pomysł - po prostu ostatnio miałem trochę więcej realnego życia, na czym ucierpiał mój przyjaciel Internet)... Na szczęście jest Wybranka i jej pomysły. A jednym z jej pomysłów jest wystruganie mi na maszynie pokrowca na Malinka, który (Malinek, nie pokrowiec) nie mieści się w prawie żadne masowo produkowane opakowanie do transportu instrumentów, a to, które mam, powoli dogorywa... I myśląc w tym kierunku, Wybranka podsunęła mi pomysł na zanudzenie Was wszystkich: wpis dotyczący idealnego ubranka na bas.
Zacznijmy od określenia jaki bas będziemy taszczyć i czym go transportować. Wbrew pozorom - jest to dość istotna kwestia, gdyż instrumenty pewnej klasy (i powyżej pewnego pułapu cenowego) powinny być przenoszone tylko i wyłącznie w solidnym, sztywnym futerale. Tylko takie mieszkanko zapewnia odpowiedni stopień ochrony swej cennej zawartości. Trzeba by chyba było mieć poważne problemy z mózgiem, by Alembica, Foderę czy vintage'owego Jazza targać w szmacianym pokrowcu EverPlaya za 60 zł. Zatem - jeżeli posiadasz wysokiej klasy bas za grube tysiące, zainwestuj też w solidne, bezpieczne opakowanie, w którym Twój ukochany instrument będzie miał wygodnie i bezpiecznie. Najlepszym rozwiązaniem byłby tutaj tzw. flight case, czyli futerał lotniczy, zaprojektowany tak, by przeżyć podróż Tupolewem. Jednakże taka trumna ma zazwyczaj wymiary i masę własną zbliżone do pojemnika, od którego pozyskała tę powszechnie używaną nazwę. Wiem, gdyż taki futerał pozyskałem razem z Arią... Co prawda udało mi się go wcisnąć do Clio I, ale musiałem złożyć w tym celu tylne siedzenie. Cholerstwo nie chciało dać się wepchnąć na rzeczoną kanapę ani nawet pod nią (za przednie fotele). Wniosek - jeżeli masz cenny instrument i chcesz mu zapewnić maksimum bezpieczeństwa, zaś regularnie wozisz ze sobą więcej, niż jedną osobę, musisz też zainwestować w pakowne kombi lub vana. Jednak, jako, że właśnie wydałeś oszczędności swojego życia (lub też zaciągnąłeś wieloletni kredyt) na skandalicznie drogi bas, nie będzie Cię już na taki samochód stać. Pozostaje zatem standardowy sztywny futerał. Na szczęście wybór takowych jest duży i można znaleźć solidny case w nie urągającej intelektowi cenie. Zawsze jednak warto przymierzyć swoją ukochaną basię do trumny, w której zamierzamy ją złożyć - instrumenty w nietypowym kształcie mogą poważnie ucierpieć w wyniku transportu w niedobranym futerale...
W lepszej sytuacji znajdują się właściciele zwykłych, przyzwoitych, roboczych instrumentów - wszelkiej maści Laklandów Skyline, Yamah TRB, średniej klasy Fenderów itd. Tu całkowicie wystarczy standardowa trumna. Jeżeli zaś masz małe autko lub parkujesz dość daleko od domu, dobrym rozwiązaniem może okazać się lekki, usztywniony, futerał piankowy. Tego typu wynalazki zapewniają znacznie lepszą ochronę od standardowych miękkich pokrowców, zaś ważą (i kosztują!) mniej od sklejkowych futerałów, często również zajmując przy tym mniej miejsca. Istnieją dwa rodzaje tychże: prostokątne i kształtowe (szersze przy desce, węższe w części gryfowej). Te drugie łatwo przewieźć niewielkim samochodem - sam mam taki piankowy pokrowiec, w którym noszę Jazza. Bez problemu wchodził na półkę za tylną kanapą Chaimka. Najlepsze jest zaś to, że jeżeli masz bas nietypowych rozmiarów (choćby akustyczny lub półakustyczny, potężne bydle typu Malinek albo na odwrót - basik o krótkiej menzurze, np. Fender Mustang/Musicmaster) można zamówić tego typu piankowy futeralik pod wymiar u któregoś z krajowych producentów. I wcale niewykluczone, że wśród nich pojawi się za pewien czas jeszcze jeden (wink wink, nudge nudge)...
Pozostają jeszcze miękkie pokrowce. Wiele z nich jest naprawdę przyzwoitych, z grubą, sztywną gąbką - można w nich spokojnie wozić nawet niezłe ale niedrogie instrumenty typu większość popularnych Ibanezów, tańsze wersje Yamahy BB, Mayones Forum Pi, Cort GB, ewentualnie basy o dziwacznych wymiarach, na które nie sposób dostać futerał (vide Malinek). Jednak drogiego basu bym tam nie wsadził. Zwyczajnie szkoda... Zupełnie pomijam tu te najtańsze, cienkie pokrowce - oczywiście jeśli jesteś początkującym basistą i masz wiosło za kilkaset złotych, możesz bez wyrzutów sumienia załadować je w taki pokrowczyk, wrzucić go na plecy i pobiec na przystanek, jednak jeżeli dysponujesz instrumentem wartym powyżej 1000-1200 zł, warto rozejrzeć się za pokrowcem nieco lepszej klasy. I tu też mam dobre wiadomości - wybór na rynku jest ogromny, ceny bardzo zróżnicowane, zaś każdy z nich nadaje się do w miarę bezbolesnego przejazdu zbiorkomem i zmieści się bez większych problemów na tylną kanapę Cinquecento czy Tico.
W ten sposób praktycznie wyczerpaliśmy temat. W zasadzie można sprowadzić go do krótkiego podsumowania: im wyższej klasy bas mamy, tym solidniejsze nosidełko należy mu zapewnić. W końcu gdy ktoś ma Astona Martina, raczej nie parkuje go na ulicy pod domem...
Ostatnimi czasy moja wena twórcza wybrała wolność i poszła w tango, nie informując mnie, kiedy wróci. Z basów do opisania zostały mi może ze trzy, z czego jeden nie był mój (pozostałe albo męczyłem zbyt dawno temu, albo nie są godne osobnego wpisu), z samochodów już w zasadzie żaden (choć siedziałem za kierownicą około 30 aut, większością z nich przejechałem się zbyt krótko, by cokolwiek wartościowego o nich powiedzieć... dlatego kto chce, bym jego jeździdło pokrótce przetestował, proszony jest o kontakt; gwarantuję drobne podtankowanie i kilka chwil zażenowania podczas lektury), Topteny zajmują strasznie dużo czasu (nie znaczy to, że zarzuciłem pomysł - po prostu ostatnio miałem trochę więcej realnego życia, na czym ucierpiał mój przyjaciel Internet)... Na szczęście jest Wybranka i jej pomysły. A jednym z jej pomysłów jest wystruganie mi na maszynie pokrowca na Malinka, który (Malinek, nie pokrowiec) nie mieści się w prawie żadne masowo produkowane opakowanie do transportu instrumentów, a to, które mam, powoli dogorywa... I myśląc w tym kierunku, Wybranka podsunęła mi pomysł na zanudzenie Was wszystkich: wpis dotyczący idealnego ubranka na bas.
Zacznijmy od określenia jaki bas będziemy taszczyć i czym go transportować. Wbrew pozorom - jest to dość istotna kwestia, gdyż instrumenty pewnej klasy (i powyżej pewnego pułapu cenowego) powinny być przenoszone tylko i wyłącznie w solidnym, sztywnym futerale. Tylko takie mieszkanko zapewnia odpowiedni stopień ochrony swej cennej zawartości. Trzeba by chyba było mieć poważne problemy z mózgiem, by Alembica, Foderę czy vintage'owego Jazza targać w szmacianym pokrowcu EverPlaya za 60 zł. Zatem - jeżeli posiadasz wysokiej klasy bas za grube tysiące, zainwestuj też w solidne, bezpieczne opakowanie, w którym Twój ukochany instrument będzie miał wygodnie i bezpiecznie. Najlepszym rozwiązaniem byłby tutaj tzw. flight case, czyli futerał lotniczy, zaprojektowany tak, by przeżyć podróż Tupolewem. Jednakże taka trumna ma zazwyczaj wymiary i masę własną zbliżone do pojemnika, od którego pozyskała tę powszechnie używaną nazwę. Wiem, gdyż taki futerał pozyskałem razem z Arią... Co prawda udało mi się go wcisnąć do Clio I, ale musiałem złożyć w tym celu tylne siedzenie. Cholerstwo nie chciało dać się wepchnąć na rzeczoną kanapę ani nawet pod nią (za przednie fotele). Wniosek - jeżeli masz cenny instrument i chcesz mu zapewnić maksimum bezpieczeństwa, zaś regularnie wozisz ze sobą więcej, niż jedną osobę, musisz też zainwestować w pakowne kombi lub vana. Jednak, jako, że właśnie wydałeś oszczędności swojego życia (lub też zaciągnąłeś wieloletni kredyt) na skandalicznie drogi bas, nie będzie Cię już na taki samochód stać. Pozostaje zatem standardowy sztywny futerał. Na szczęście wybór takowych jest duży i można znaleźć solidny case w nie urągającej intelektowi cenie. Zawsze jednak warto przymierzyć swoją ukochaną basię do trumny, w której zamierzamy ją złożyć - instrumenty w nietypowym kształcie mogą poważnie ucierpieć w wyniku transportu w niedobranym futerale...
W lepszej sytuacji znajdują się właściciele zwykłych, przyzwoitych, roboczych instrumentów - wszelkiej maści Laklandów Skyline, Yamah TRB, średniej klasy Fenderów itd. Tu całkowicie wystarczy standardowa trumna. Jeżeli zaś masz małe autko lub parkujesz dość daleko od domu, dobrym rozwiązaniem może okazać się lekki, usztywniony, futerał piankowy. Tego typu wynalazki zapewniają znacznie lepszą ochronę od standardowych miękkich pokrowców, zaś ważą (i kosztują!) mniej od sklejkowych futerałów, często również zajmując przy tym mniej miejsca. Istnieją dwa rodzaje tychże: prostokątne i kształtowe (szersze przy desce, węższe w części gryfowej). Te drugie łatwo przewieźć niewielkim samochodem - sam mam taki piankowy pokrowiec, w którym noszę Jazza. Bez problemu wchodził na półkę za tylną kanapą Chaimka. Najlepsze jest zaś to, że jeżeli masz bas nietypowych rozmiarów (choćby akustyczny lub półakustyczny, potężne bydle typu Malinek albo na odwrót - basik o krótkiej menzurze, np. Fender Mustang/Musicmaster) można zamówić tego typu piankowy futeralik pod wymiar u któregoś z krajowych producentów. I wcale niewykluczone, że wśród nich pojawi się za pewien czas jeszcze jeden (wink wink, nudge nudge)...
Pozostają jeszcze miękkie pokrowce. Wiele z nich jest naprawdę przyzwoitych, z grubą, sztywną gąbką - można w nich spokojnie wozić nawet niezłe ale niedrogie instrumenty typu większość popularnych Ibanezów, tańsze wersje Yamahy BB, Mayones Forum Pi, Cort GB, ewentualnie basy o dziwacznych wymiarach, na które nie sposób dostać futerał (vide Malinek). Jednak drogiego basu bym tam nie wsadził. Zwyczajnie szkoda... Zupełnie pomijam tu te najtańsze, cienkie pokrowce - oczywiście jeśli jesteś początkującym basistą i masz wiosło za kilkaset złotych, możesz bez wyrzutów sumienia załadować je w taki pokrowczyk, wrzucić go na plecy i pobiec na przystanek, jednak jeżeli dysponujesz instrumentem wartym powyżej 1000-1200 zł, warto rozejrzeć się za pokrowcem nieco lepszej klasy. I tu też mam dobre wiadomości - wybór na rynku jest ogromny, ceny bardzo zróżnicowane, zaś każdy z nich nadaje się do w miarę bezbolesnego przejazdu zbiorkomem i zmieści się bez większych problemów na tylną kanapę Cinquecento czy Tico.
W ten sposób praktycznie wyczerpaliśmy temat. W zasadzie można sprowadzić go do krótkiego podsumowania: im wyższej klasy bas mamy, tym solidniejsze nosidełko należy mu zapewnić. W końcu gdy ktoś ma Astona Martina, raczej nie parkuje go na ulicy pod domem...
Subskrybuj:
Posty (Atom)